Mój blog jest jeszcze malutki i początkujący, szczęśliwie nie wzbudziłam jeszcze szczególnych kontrowersji, ale - uprzedzając fakty;) - postanowiłam parę słów napisać o tym, o co mi chodzi w gotowaniu i pisaniu tutaj, o kwestii weganizmu, wegetarianizmu i tak dalej.
Mięsa nie jem od 14 roku życia prawie wcale - obstawiam, że mniej więcej raz do roku zdarza mi się zgrzeszyć - raz po pijaku zjadłam hot doga z budki w Nowym Jorku, w Parmie - plasterek szynki parmeńskiej, raz chyba kabanosa na imprezie. Nigdy w życiu mięsa nie przyrządziłam, po prostu mnie nie interesuje - z powodów etycznych, ale też dlatego, że mnie kompletnie do niego nie ciągnie (wręcz przeciwnie). Mój narzeczony je mięso (choć właściwie tylko poza domem), zdecydowana większość znajomych również. Moim etycznym problemem jest nie tyle sam fakt jedzenia mięsa - jest to tak głęboko zakorzeniona praktyka kulturowa, że nie wierzę, by kiedykolwiek dało się ją odwrócić - ale raczej przemysłowa hodowla, brak poszanowania dla zwierząt, zadawanie im niepotrzebnego cierpienia itd.
Jem nabiał i jajka - zdaję sobie sprawę z etycznego problemu, który wiąże się z działalnością przemysłu mleczarskiego i kiedy to tylko możliwe, staram się kupować produkty ekologiczne (choć kwestia tego, co jest ekologiczne to osobny temat). Nie mam - w odróżnieniu od wielu wegan - nic przeciwko "wykorzystywaniu" zwierząt (krowy, kury czy świnie zasadniczo istnieją tylko dlatego, że ludzie je hodują - gdyby wszyscy przeszli na weganizm, pewne gatunki po prostu by zniknęły), uważam natomiast, że należy głośno mówić o właściwym traktowaniu zwierząt hodowlanych, dlatego doceniam choćby wprowadzenie oznakowania jajek. Mówię szczerze i wprost, że - w odróżnieniu od wielu blogujących wegetarian - nie noszę się z zamiarem przejścia na weganizm.
Nie jestem lekarzem ani dietetykiem i wszelkie informacje, jakie podaję na blogu, pochodzą ze źródeł zewnętrznych, staram się za każdym razem weryfikować je w kilku miejscach. Celowo piszę wyłącznie rzeczy pozytywne - nie zamierzam wkraczać na tereny kontrowersyjne (np. dotyczące nabiału, glutenu czy soi), bo nie jestem wystarczająco kompetentna, lubię natomiast odkrywać, ile dobrego jest w różnych smacznych składnikach. Generalnie uważam, że właściwie wszystko jest zdrowe - mówiąc "wszystko" mam na myśli "podstawowe", naturalne produkty - jak sądzę, największym problemem współczesnego odżywiania są dania gotowe, chemiczne sztuczydła, wpakowywanie do wszystkiego utwardzonego oleju palmowego, syropu glukozowo-fruktozowego, ogromów białego cukru czy tłuszczy trans. Jestem przekonana, że zbilansowana, różnorodna dieta jest tym, co najlepsze - że jeśli nie mamy alergii, jeśli uprawiamy sport i żyjemy aktywnie, wiejskie masło czy śmietana, świeża bagietka czy pizza od czasu do czasu nie zrobią nam krzywdy.
Nienawidzę fanatyzmu (w żadnej dziedzinie życia zresztą): kilka internetowych konwersacji z weganami zraziło mnie nieco do tego środowiska. Szczęśliwie istnieje mocna grupa blogerek, jak choćby cudowne dziewczyny z Więcej Yofu i Jadłonomii, które pokazują, że można weganizm promować bez cienia agresji, za to z mnóstwem dobrych pomysłów.
Bawi mnie bezkrytyczna i ślepa wiara w badania o śmiertelnej szkodliwości mleka czy pszenicy, tropienie szalonych spisków. Może nie znam się świetnie na dietetyce, ale znam się trochę na procesach społecznych i kulturowych: nauki ścisłe dążą do odkrywania faktów, ale każdy mądry biolog i chemik wie, że wiele odkryć jest względnych, a prawdom objawionym należy przyglądać się podejrzliwie (czego dowodzi topos "najnowszych odkryć amerykańskich naukowców"). Oczywiście każdemu wolno wierzyć w co tylko chce, byle swojej wiary nie narzucał innym.
Totalnie popieram wolny wybór i niezaglądanie bliźniemu w talerz.
Ale przede wszystkim: lubię jedzenie, uważam, że powinno być przede wszystkim źródłem przyjemności i że to przyjemność jest kluczem także i do promowania wegetarianizmu (czy weganizmu zresztą).
I że nieustanne myślenie o własnym zdrowiu i samodoskonaleniu nie jest kluczem do szczęścia (ani do zdrowia).
Że nie ma sensu się wciąż pilnować, dobrze za to słuchać intuicji. Taki kontrolowany hedonizm.
Ale przede wszystkim: lubię jedzenie, uważam, że powinno być przede wszystkim źródłem przyjemności i że to przyjemność jest kluczem także i do promowania wegetarianizmu (czy weganizmu zresztą).
I że nieustanne myślenie o własnym zdrowiu i samodoskonaleniu nie jest kluczem do szczęścia (ani do zdrowia).
Że nie ma sensu się wciąż pilnować, dobrze za to słuchać intuicji. Taki kontrolowany hedonizm.
Kontrolowany hedonizm - to może być nowe hasło dla tego bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz