Falafel to z pewnością najpopularniejsza kanapka Izraela, sabich jest tuż za nim. O ile genialne, smażone, ciecierzycowe kuleczki są w Polsce bardzo dobrze znane (a nawet całkiem sporo lokali - jak Mezze czy Hummus Bar - robią je bardzo dobrze), o tyle sabich nie jest jeszcze zbyt popularny (choć oba powyższe miejsca również je serwują).
Ludzie powracający z podróży, odkrywający tam "autentyczne" smaki, mają czasem tendencję do mędrkowania: "moi drodzy, zawsze jedliście falafle ŹLE, któż to widział dodawać do kanapki kapustę, w Izraelu je się je tylko z pomidorami, ogórkami i tahiną, ewentualnie ostrym sosem". Zazwyczaj prawda leży pośrodku, tak jest i tym razem: najbardziej klasyczna, purystyczna wersja rzeczywiście zakłada dodatek "sałatki izraelskiej" (pomidory, ogórki, cebula), sosu z tahiny, ew. schugu - jemenickiego ostrego sosu. Absolutnie nie znaczy to jednak, by w wielu miejscach nie jadło się ich także z innymi dodatkami - kapustą właśnie, najróżniejszymi piklami (z marchewki czy bakłażana), natką pietruszki etc. Faktycznie, nie sądzę, by ktoś dodawał majonezowe sosy, ale to chyba dlatego, że są one w tym przypadku zupełnie bezsensowne.
Jedliśmy różne falafle, takie i takie - na zdjęciu widać wersję "na bogato", zakupioną - by nie było wątpliwości - w istniejącym od 60 lat punkcie w starej Jaffie.
Pochodzenie sabichu jest z kolei irackie, a do Izraela przywieźli je w latach 40. i 50. XX wieku iraccy Żydzi. Było to danie tradycyjnie jedzone w Szabat, kiedy nie wolno gotować. Wszystkie główne składniki - grillowane bakłażany, jajka na twardo i tahinę - przygotowywano wcześniej i jedzono z gotowanymi ziemniakami. Okazało się, że świetnym pomysłem jest zrobienie z tych składników kanapki, włożono je więc do pity, dodano ambę, czyli coś w rodzaju chutneya z mango - wynik relacji handlowych Irakijczyków z Hindusami - a z czasem także sałatkę izraelską i różne pikle. Dzisiaj sabich to chyba największy street foodowy konkurent falafla, którego naprawdę warto spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz